Niebieska utworzono 9 grudnia 2019 utworzono 9 grudnia 2019 Niektóre rzeczy zostały usunięte ze względu na bezpieczeństwo Lat ~3.Próbuję wejść na piec kaflowy w pokoju. Taki troszkę mniejszy. Wszedłem, alenie do końca. Wracam na skróty, głową naprzód. Po drodze jest taka dużażeliwna śruba w kształcie "T" do dociskania drzwiczek. Oczywiście trafiam wnią w locie. Głową. Auuu!!Wszelkie uwagi nt. mojej inteligencji w związku z powyższym będę traktowałjako naigrywanie się z mojego kalectwa.Lat ~4Na piec wchodzę już spokojnie. Ciekawszą zabawą jest skakanie z pieca nałóżko. Im dalej, tym ciekawiej. Zdarza się nie doskoczyć do łóżka. Lądowaniena podłodze nie zawsze jest miękkie.Przepuklina pachwinowa. Szpital, operacja. Luzik...W przedszkolu wkładam sobie groch do ucha. Ubaw po pachy, jak wszyscy wokółmnie tańczą. Pan laryngolog mówi "2 mm dalej i trzeba byłoby trepanować..."Lat ~7Wiedziałem już, że prąd może być niebezpieczny. Sądząc z poniższegoscenariusza, zapewne znałem również zasady przepływu prądu, chociaż może niedo końca.U znajomych stała sobie lampa na komodzie, taka typu "meblowego", na dwieżarówki, ale jedną, widocznie przepaloną wykręcono i nie zastąpiono do tegomomentu sprawną. Oglądam dokładnie wnętrze oprawki. Delikatnie,najdelikatniej jak mogę wsadzam tam palec i dotykam kontaktu centralnego.Nic. Kombinuję chwilę - i powtarzam manewr z kontaktem "bocznym". Nic.Dedukuję: skoro tu nie kopie i tam nie kopie, to mogę dotknąć wszystkiego naraz! I wprowadzam mój plan w czyn. Błąd! (Jakieś 17 lat później skończyłem zwyróżnieniem Fizykę na uniwersytecie...)W podobnym wieku, choć chyba trochę wcześniej - znów sądzę na podstawieprzebiegu zdarzeń:Bawimy się z dzieciakami koło bloku. Komuś udało się otworzyć szafkę zprzyłączem elektrycznym. Robimy zawody, kto wyraźniej dotknie widocznego tamżelastwa. Smaku zabawie dodaje zjawisko, że jednych kopie bardzo dotkliwie,a innych prawie wcale (bo to zależy od butów - tłumaczę czytelnikomnieznającym elektrotechniki). Ale nie przypominam sobie, żeby któryś zgówniarzy tam "został leżeć"...Lat ~10Wakacje z rodzicami na "dzikim" (wtedy tak było można) kempingu w środkulasu. Stare pojechały do wsi, ja idę po drzewo do lasu. Siekiera wyostrzonana urlop na brzytwę. Próbuję jednym ciosem odciąć od korzenia powalonącienką sosenkę. Pień sprężynuje. Siekiera jest za to wystarczająco ostra namój gumiak i nogę. W ogóle nie bolało! Z wielkim zdziwieniem rozchylamrozcięty but, a tam pełno krwi! Stopa mi się rozszczepiła na długości 10cm.Mimo to udaje mi się (biegiem!) dotrzeć do "obozowiska". Trzy tygodnie w gipsie,z tego 2 w szpitalu. Fajne wakacje!Bawimy się straszakiem (pistolet startowy marki Slavia). Chcąc wyrzucićpusty magazynek odwracam pistolet stopą kolby ku górze, podstawiam z tyłulewą rękę i naciskam spust. Ostatni nabój odpala w mój mostek (pierś). Gazy(ogień) rozrywają moją bluzkę, koszulkę i skórę. Obywa się bez chirurga,chociaż wśród moich rówieśników pojawiają się powtarzane do dzisiajniestworzone historie, jak to zastrzeliłem się straszakiem... Lat ~13Gonimy się z chłopakami po ciemnych piwnicach bloków na osiedlu. Takich zczasów stalinowskich. Korytarz piwnicy biegnie prosto przez 3 "klatki"bloku. Ponieważ bloki są względem siebie przesunięte w pionie, to w tymkorytarzu są 3 schodki, o czym wiem i biorę je w biegu skokiem. Nie pamiętamjednak o tym, że strop też się obniża. Z rozpędu i wyskoku uderzam głową wten kant stropu i odbiwszy się spadam nieprzytomny na schodki. Udaje mi siędojść do domu. Kładę się do łóżka. Zdradza mnie czerwona i mokra (od krwi)poduszka... 3 szycia. Głowa i łokcie. Bez wstrząsu mózgu (!)Zaczyna się pirotechnika. Petardy z KMn** + pył aluminiowy i sztormówka(zapałka). Bezpieczna mieszanka. Tylko drobne, chwilowe ogłoszenia ioślepienia. Pierwsze awantury z milicją (już mnie znają), sąsiadami...Rakiety o średnicy ołówka z kalki technicznej. Życie jest piękne!Lat ~15Poważna pirotechnika. Butelka po oranżadzie (taka z drucianymzamknięciem, jak teraz ma piwo Grolsh), do tego trochę saletry z cukrem izapalona sztormówka do szyjki. Niestety - zapłon następuje jak "bioręzamach", a wybuch - gdy w trakcie rzucania mam to tuż obok głowy, przedtwarzą.Po "kopniaku w twarz" przez chwilę odzyskuję równowagę, pochylam się doprzodu przyciskając ręce do twarzy. Gdy je odsuwam - nic nie widzę. Tylkoczerwono. Rozpacz... Jednak po chwili widzę trawę - cóż za piękny widok! Ilejącą się w tę trawę z mojej gęby krew... i wiszące z mojej gęby jakieśstrzępy... Przyciskam to znów rękami do twarzy i biegnę do domu.W szpitalu trafiłem na młodą panią chirurg. Kobieca ręka i talenty dorobótek ręcznych sprawiły, że wyglądam nie najgorzej... Zdjęć z tamtegookresu nie mam, a współczesne wcale nie są "szokujące".Kilka tygodni później pan doktor podczas obmacywania moich blizn wyczuwa cośdziwnego na krawędzi oczodołu. Prześwietlenie, skierowanie do chirurgaokulisty. Między gałką oczną, a ścianką oczodołu mam odprysk szkła owymiarach 20x5x3mm. Co ciekawsze - na jego "osi" nie ma rany. Wszedł przez dziuręw skórze na czole, 2cm od miejsca, gdzie utkwił. Do dzisiaj nie wiem dlaczego poszedłzygzakiem omijając oko...Trafiam do liceum. W mojej klasie jest koleś, który w 1. klasie wygrałolimpiadę chemiczną. Szybko znajdujemy wspólny język. Przekonuję go, żejedyną sensowną gałęzią chemii jest pirotechnika. (Nikt wtedy nie słyszał oamfie.)Rakiety kalibru 20mm. Idziemy "na ilość", tzn robimy je niemal seryjnie. Niewszystkie chcą lecieć prosto do góry. Jedna z nich 10m nad ziemią przechodzido lotu horyzontalnego i trafia w otwarte drzwi garażu sąsiada, gdzie odbijasię od ścian aż do wyczerpania paliwa. Bez szczególnych efektów.Inny koleś (syn światowej klasy muzyka, późniejszy v-mistrz świata w[...dość tej identyfikacji] ) znajduje w lesie poniemiecki bunkier zciekawym składem amunicji. Naboje do moździerzy, artyleryjskie, amunicjastrzelecka. Skarb!Nabój do moździerza rozbraja się obtłukując z rdzy, po czym w uwidocznionąszczelinę wbija się śrubokręt i wyważa przód, czyli zapalnik. Never try ityourself! You have been warned! Mamy trotyl!Trotyl nie tak łatwo zdetonować. Koleś syntezuje *** ołowiu dodetonatora. Przeprowadzamy kilka drobnych eksplozji trotylu. Bez sensacji.Zaczynamy być ostrożni?Fajną zabawką jest *** amonu (a może azotu?). Miesza się *** z wodąamoniakalną, sączy, suszy - i to wali jeśli się podgrzeje >40 stopni, albosiądzie na tym mucha... Piękna sprawa, rozsmarować póki mokre na schodach,czy gdzie indziej...Kwas ***awiowy. To substancja stała, krystaliczna. Daje się rozpylić wpowietrzu. Jest bez zapachu, a ludzie się od tego duszą (niegroźnie). Pięknasprawa, jeśli rozpylić np w windzie.Korki odpustowe - wszyscy znają. Ale fajna zabawa zaczyna się, jeśli się tosensownie umieści. Mój wynalazek: taki "gruby" mazak, w środku iglica zdrutu naciągnięta gumką, odciągnięta nitką, a nitka przyciśnięta zatyczkąmazaka. Teraz trzeba to gdzieś ciekawie położyć.Widziałem, jak taki mój mazak podniosło 4-letnie dziecko. Nic mu się niestało, ale więcej takiego mazaka nie zmontowałem.Zapalnik chemiczny: KMn*** + gliceryna (techniczna, bo z kosmetyczną niechyci). 20-40 sekund.Koleś "wynajduje" inną mieszankę - KMn*** + fosfor czerwony. Lepiej "bije"Robimy zapalniki elektryczne, które pozwalają ciekawiej sterować iumieszczać nasze zabawki. Koleś nabił tym starter od świetlówki.Postanawiamy spróbować na sucho. (To trochę spora ilość materiału).Podpinamy druciki, wkładamy do szuflady biurka, zamykamy szafkę biurka, żebybyło jak najmniej hałasu, bo rzecz się dzieje w pracowni uniwersyteckiej.Okna przeżyły, biurko niestety nie...Petardy ze sztormówkami mają wady. Miętoszenie w kieszeni powoduje, żeproszek "pełznie" po sztormówce i zwłoka robi się krótsza. Kolesiowi odpala"w oczy". Na chirurgii w klinice okulistycznej miła pani doktor na moichoczach wydłubuje mu z rogówek skalpelem (!) (albo innym drobnym iszpiczastym narzędziem) resztki petardy.Staję się stałym punktem programu każdej wywiadówki. Dostateczny zesprawowania, to mój "znak szczególny".Korci mnie tokarka w podręcznym warsztaciku. Biorę kawałek żelastwa "fi"40mm, wiercę w nim dziurę fi 15mm na 20-25cm. Pocisk toczę z miedzi. Nabijamto czym-trzeba, wkręcam w imadło, stawiam przed tym kloc drewna gruby jakpodkład kolejowy. Odpalam.Zlecieli się ludzie z promienia 50m. Drewniany klocek nie zatrzymał pocisku.Ściana przeżyła, ale z dziurą o kształcie stożka, w której można by schować pięść.W tamtych czasach udawało się czasem kupić "tańszą" benzynę. Trzeba było jągdzieś przechowywać. Mój ojczulek pozyskał w tym celu beczkę po piwie. Teraztakich nie ma - aluminiowa, 100l baryłka z gumowymi obręczami. Jest w środkutrochę brudna. Trzeba wypłukać, ale zostawiamy to na jutro.Następnego dnia biorę się za czyszczenie beczki. Świecę latarką, ale niewielewidzę. Postanawiam wrzucić do środka zapalony papier, żeby oświetlił.Zapalam, wrzucam - ale zamiast oświetlić w środku, ono zapala płomyk niby zpalnika Bunsena u wylotu beczki. Olśnienie: Ojczulek już wypłukał beczkę!Benzyną!Na szczęście w środku są tylko opary benzyny, bez powietrza, które zostałowyparte. Udaje mi się ten płomyk odciąć dmuchnięciem z boku.Efekt jaki powoduje zapłon 100l mieszaniny par benzyny z powietrzempozostawiam Waszej wyobraźni.Żeby nie było wszystko na mnie:Stan wojenny. Ciężkie czasy. Cukier i wódka na kartki. Jednak w tychciężkich czasach, jeśli się spotkało trzech, to dwaj zaczynali się dzielićdoświadczeniami z czego i jak pędzić. (Trzeci zapewne jest kapusiem)Mój ojczulek w tej (pierwszej)sztuce jest naprawdę dobry. Robi to czyste, przejrzyste, w ogóle nieśmierdzące, a wręcz pachnące świeżym chlebem i nie ma po tym kaca...Mama akurat była parę dni poza domem, ojczulek wziął się za "drugidestylat". Ponieważ na tym etapie to mocno pachnie, to zamknął staranniewszystkie okna, żeby sąsiedzi nie wywąchali. Niestety, pod wpływemtemperatury rurka igelitowa zmiękła i zsunęła się z rurki szklanej. Parytego zaczęły wypełniać kuchnię. Jak doszły do poziomu palnika kuchenki, tookna od mieszkania wylądowały po drugiej stronie ulicy. Sąsiedzi zawiadomilistraż pożarną, bo dom "dosłownie podskoczył". Straż zawiadomiła milicję(standardowa procedura). Skończyło się mandatem za niewłaściwe użytkowaniepiekarnika gazowego, bo ojczulek zdążył ugasić pożar, schować aparaturę.i"dogadać się" ze strażakiem.Trochę mu tylko czoło się przesunęło na tył głowy.[... przerwa dziejowa...]Mój 8-letni syn twierdzi, że petarda (taka chińska, malutka, o długościzapałki) wybuchnie pod wodą. Jako doświadczony pirotechnik zadaję kłam takimfanaberiom (jestem przekonany, że zgaśnie "lont") zakładam się z synem okwotę rzędu obecnych 20gr (zakład musiał być realny dla 8-latka).Napuszczamy wody do umywalki, wiążemy do petardy mutrę M8. Młody pocieradraskę i wrzuca do umywalki. Czekamy...Huku w ogóle nie było.Umywalka rozpadła się na 10 kawałków i z pluskiem 10 litrów wody runęła napodłogę.Syn przerażony patrzy na mnie. Jak się później okazuje - przerażony jestperspektywą "kary za rozd..ą umywalkę". Nic z tych rzeczy. Wypłacam mu zawygrany zakład - i - Jedziemy po nową umywalkę!